Długo
zastanawiałam się w jakiej formie przedstawić Wam mojego bloga. Sądzę, że
najrozsądniejsze rozwiązanie to potraktować go jako pamiętnik. Nie będzie on
zawierał moich osobistych, głębokich przemyśleń, choć bardzo żałuję bo chętnie
bym się z kimś nimi podzieliła, ale postaram się dzięki niemu pokazać to co od dawna we mnie drzemie.
Jednocześnie będzie on swojego rodzaju
dokumentem dla moich dzieci.
Od
dawien, dawna kłębi się w mojej głowie wiele pomysłów, które chciałam
zrealizować ale nigdy nie było na to zbyt wiele czasu. Pomysły nawarstwiały
się, pewne rzeczy w tym czasie (w mojej głowie) ewoluowały. Teraz kiedy okazało
się, że czasu mam wystarczająco dużo, nie wiedziałam od czego mam zacząć. W
związku z tym przedstawienie moich prac nie będzie zbytnio chronologiczne. Nie
wszystkie przedmioty, które wykonałam były przeznaczone dla siebie (niestety
mam zbyt małe mieszkanie aby je wszystkie zatrzymać) ale były wykonane z myślą
o znajomych w formie prezentu, inne też
na specjalne zamówienie.
Właściwie
od zawsze zajmowałam się szyciem. Szyłam dla siebie i dla innych. Szyłam odzież
jak i torebki, czapki, pokrowce na narożniki oraz samochodowe, poduchy i
siedziska a także takie nietypowe przedmioty jak dekorację wybiegu dla modelek
na potrzeby pokazu mody oraz kontusz szlachecki. Właściwie każde nowe zadanie traktuję jako wyzwanie. A z każdym
wyzwaniem należy się zmierzyć aby móc powiedzieć, że spróbowało się wszystkiego i
aby nie żałować, że się czegoś nie spróbowało.
W
związku z tym, iż po moich dziadkach i ojcach „skapło” mi trochę talentu
artystycznego, to ten mój szmaciany świat zaczął się trochę zmieniać.
Obecnie
zafascynowana jestem szyciem patchworków.
Przez lata uzbierało się u mnie
sporo różnych szmatek, które jak wiadomo (u krawcowej) zawsze się kiedyś
przydadzą. No i stało się. Przydały się.
Parę
lat temu, kiedy moja starsza córka była jeszcze mała, a ja zaczynałam poznawać
co to jest patchwork (1997/8rok), wymyśliłam sobie, że uszyję grę. Co niektórzy
zapewne nie wiedzą, że były to czasy, w których pozyskanie „fajnej” rzeczy u
nas w kraju graniczyło z cudem. Miała być to gra w formie kocyka dla dziecka a
jednocześnie z ciekawym wykorzystaniem elementu zabawy i ruchu. Ta gra to nic
innego jak nasz pospolity „chińczyk” lub (jak mówiła moja babcia) „nie irytuj
się”. Pionkami miały być maskotki a
kostkę zrobiłam w wielkim rozmiarze aby i dziecko przy okazji zabawy mogło
uczyć się liczenia. Niestety wówczas nie udało mi się spełnić tego marzenia, za
to po 16 latach – tak. Sama nie mogę w to uwierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz